środa, 11 lutego 2009

winter killing


Szału nie ma, ale źle też nie jest.
Jesteśmy zdrowi i powolutku zaczynamy myśleć ow yjeździe. Tylko trochę i na trochę ten wyjazd i to co tam, że do teściowej. Planuję nabrać jodu w płuca swoje i nieletnich, tak tak, nie nie, teściowa się z gór nie wyprowadziła, ale mają tam u siebie istne bogactwo grot solnych, z kórych to korzystać zamierzam często.
I taki dziś mam podły nastrój, że szkoda gadać (ale mi też nowina, prawda). Ten śnieg, błoto w dzień  ślizgawica nad ranem, kiedy w biegu wrzucam dzieci do samochodu, jedną ręką odpalam silnik, drugą skrobię szyby, trzecią zapinam pasy i foteliki, a czwartą zamykam bramę, ten właśnie dokładnie śnieg tak mnie maksymalnie i absolutnie wkurwia, że brak mi słów. (słuchałam dziś, jak codzień, chillizetu, i emitowano utwór "winter killing", zamierzam słowo w czyn wprowadzić, mam dość, seriously).
Czytam trzy książki jednocześnie, Gomorre dla ducha, Merda dla śmiechu i Kinsele dla języka, regał zamierzam ze sobą na drugi koniec Polski targać.
No i cholera, właśnie się dowiedziałam, że bratowa znów w szpitalu, ile można rzygać, mać, 17 tydzień i końca nie widać, się biedna namęczy...
Ech, koc, herbata w wiaderku (o pojemność chodzi, a nie o piasek gratis), stos książek przy łóżku i może do tej wiosny jakoś doczekam bez leków na poprawę humoru. No może tylko z kontenerem czekolady zamiast deprimu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz