czwartek, 24 czerwca 2010

nam się powodzi


Powódź niby za nami, a mi właśnie dziś się przelewa. Gorycz i żółć i wszystko na raz. Po pierwsze primo trzy czwarte nasze rodziny przelazło jednodniówkę (a raczej ona nas przelazła), misek w domu nie starczyło. Mąż wił się jak w ukropie (oszczędzając szczegółów), żeby sprzątania było jednak jak najmniej. Z moimi dolegliwościami starałam się radzić sobie sama, żeby mu nie dokładać do tej niewątpliwej ekwilibrystyki.I jeszcze dostałam okres, także warczę.
W pracy niewypowiedzianie mnie, z przeproszeniem, wkurwia brak obowiązkowości u moich koleżanek i to, że ja z językiem przy ziemi latam i próbuję wszystko na czas, a one mi tu podpisiku tam podpisiku ZAPOMNĄ, i słyszę jedynie:nie mogę ci przyjąć dokumentacji, zbierz brakujące podpisiki, MAĆ.
Mija też drugi miesiąc mieszkania u rodziców i chyba nam się wszystkim ciasnota rzuca, bo wszyscy zgodnie na siebie powarkujemy od czasu do czasu. Z jakże wielkim rozrzewnieniem wracam do pożółkłych w komputerze fotografii naszego ciasnego domku... miejsca nie było, ale byliśmy u siebie i szklanka na własnym stole, to nie to samo, co szklanka na cudzym.
Ale przecież jutro wakacje zaczynamy (my, nauczyciele, i cała szkolna brać), także przecież wyjdę na prostą.
Tylko jutro ten syntaks z morfologią, błagam o kciuki.
Z radosnych wieści mam tylko tę: moja najukochańsza przyjaciółka dziś przekracza magiczną barierę, dołącza wreszcie do zacnego klubu ryczących trzydziestek, witaj, Anno! Życzę Ci sama wiesz czego!
...i wróciła do marnie idącej nauki tak niespodziewanie, jak się pojawiła...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz