niedziela, 6 czerwca 2010

wesołe jest życie studenta


Ostatni weekend był wolny tylko dla coponiektórych. Wiadomo, ja się do nich nie zaliczam. Także promienie zachodzącego i grzejącego w dzień (jak mniemam) niemiłosiernie słońca muskały me lica via szyba samochodowa już około 21 kiedy to dziarsko (i padła ze śmiechu pod biureczko) wracałam z uczelni.
Ale nie tylko przecież się uczyłam, no co wy. Jeszcze czytałam i klikamy tu ze zrozumieniem (chyba nadmiernym). W efekcie tejże lektury mogę Wam powiedzieć, drodzy nieliczni czytelnicy, iż kasowanie konta na społecznościówkach trwa znacznie krócej niż zakładanie. Także macie jednego znajomego mniej, well. Poszłam po całości i ledwo się powstrzymałam w tym akcie paniki i drżących nóżek, żeby zachować adres mailowy (nie mam pojęcia jak by go zlikwidować oprócz sposobu na zaprzestanie używania i nie, nie mam takich potrzeb). No w każdym bądź razie, zyskałam sporo całkiem czasu i nie mam gdzie się w sieci pałętać.
Poszłam więc dziś tuż po zajęciach się popałętać po Starym lokalnym Rynku, obleganym dziś przez hojnych mieszkańców mego miasta oraz niemniej hojnych turystów i się spociłam do granic spoconości, ale nie narzekam ani ani, bo tak mi zimno było ostatnio, że nie macie pojęcia (chyba, że Wam też).
Tym słonecznie pozytywnym akcentem kończę dziesiejszą notkę i z radością witam kolejny poniedziałek, gdyż w pracy sobię odpocznę po weekendzie może...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz