środa, 30 czerwca 2010

strawberry fields forever


Lubię koniec sezonu truskawkowego. Po pierwsze dlatego, że są one wtedy najsłodsze. Po drugie - pachną niebiańsko. Zastanawiam się, jak utrwalić ten aromat, jest aż cierpki od słodyczy, mam jeszcze kilogram do pochłonięcia dziesiejszego wieczora...
W miejscu, w którym obecnie stacjonujemy, uciekając przed urokami upałów w blokach (czyli działka nad jeziorem), komary bezczelnie dość żywią się naszym kosztem. Ospa to przy naszych pokąsanych ciałach pryszczyk...
Mąż poleciał na Wyspy szkolić się
(mamusia, tatuś tak często jeździ na te szkolenia, tyle się uczy, jest taki dzielny, zasłużył na jakiś chociaż ...dyplom... ty nie jesteś taka dzielna, nie jeździsz na szkolenia...   ?!?!?!?!?!?!?!?!?)
ja zostałam na lądzie posrana z nerwów gdyż w godzinie wylotu burze, ulewy i wichury, próbująca ogarnąć towarzystwo, wybawić, wybiegać i wymoczyć, wyspacerować i wytańczyć i nauczyć przy okazji na nadchodzący już w piąteczek praktyczny egzamin, cholera niech go weźmie.
Oprócz truskawek pochłonę jeszczę z kilo czekolady tudzież czekoladowych cukierków (jestem tu ciągle na tym łonie natury głodna, pochłaniam znacząco więcej niż w domu) i może pójdę spać. Przed świtaniem. Jezu, jak nie lubię lotów mojego męża, byle do piątku, kiedy to wróci...zaledwie 38 godzin, jakoś sobie muszę poradzić z podwyższonym poziomem stresu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz