piątek, 8 kwietnia 2011

update


Nie piszę na bieżąco, bo moje notki byłyby nad wyraz monotonne w wydźwięku. I tematyce. Jestem po prostu przeraźliwie zmęczona, nie nadążam, boleję nad praniem, o którym zapominam i dwa dni po wypraniu błaga o litość i samo wypełza z pralki. Tygodnie a nawet miesiące, o laboga, galopują z prędkością światła, do tego Zosia drugi tydzień w domu z kaszlem silnym, jutro chyba pójdę do lekarza i spodziewam się diagnozy. Na mój słuch to zapalenie oskrzeli, niestety, przecież już trzy miesiące nie miała.
Na studiach tyle pracy, że nie ogarniam, w pracy zapiernicz koszmarny, ja wiem, życie. Ale w pracy mam tyle godzin, że trzech brakuje do dwóch etatów. Nauczyciele pracują w szkole 18 godzin, ja - 33. Czasem sama się zastanawiam, jak ja to wszystko ciągnę. Chyba siłą rozpędu.
Z dobrych wieści mam taką, że mamy już wanne i rozkoszuję się ciepłymi kąpielami dla relaksu, dziś zamierzam nawet sobie schlebić kieliszkiem wina. A no i zdobyłam się na pełną asertywność i przekazałam rodzinie wieści o świętach na tyle stanowczo, że nie było sprzeciwu, a nawet wydawało mi się, że słyszę pomruki wyrażające zrozumienie.
Dzieci mi dorośleją, ich słowa, gesty, emocje są już takie inne. Oboje są empatyczni. Jasne z modrym, kiedy to wszystko się stało???
Moje przyjaciółki osiągają olbrzymie sukcesy. Pokonują bariery, zmierzają się ze słabościami, z pokusami, stają do walki, wygrywają. Czasem mam wrażenie, że ja stoję w miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz