poniedziałek, 13 czerwca 2011

ach co to był za ślub


do białego rana... i jak cudownie bolą mnie wszystkie mięśnie. Jeden wieczór zabawy, a bólu na kilka tygodni (sińce i krwiste wybroczyny nie wchłaniją się ot tak). Kiedy jednak pytają mnie, czy warto, bez wahania odpowiadam, iż TAK. Jako, że każdy członek rodziny był funkcyjny (czyt. Zośka z Fransem nieśli obrączki przed młodymi, Mąż świadczył, a ja czytałam pisma), czuliśmy ciężar i obawialiśmy się odpowiedzialności. A było cudnie! Moje obuwie nie dość, że rzucało się w oczy, to było, UWAGA, wygodne!!! Służyło mi do północy, gwarantowało długi lot i niezapomniane wrażenia przy upadku (zaliczyłam dwa bez stanu upojenia jeszcze) i nie doświadczyło pęcherzami, obtarciami, odciskami ani innymi mechanicznymi uszkodzeniami naskórka. Później współpracy odmówiły po prostu odnóża, ale nie będą mi france na weselu psuć szyków i dyktować warunków, więc i tak schodziłam z parkietu ostatnia z mężem, wymęczywszy uprzednio pana młodego solidnie. Dzieci na weselu też zachowały się godnie, pozwalając rodzicom tańczyć, śpiewać, pić i jeść, a zmęczone same poszły spać i dały się z rana zregenerować podtykając pod nos szklankę wody.
jednakowoż w dobrym towarzystwie, a takim to wesele niewątpliwie dysponowało, uwielbiam spędzać czas. Do rana. Nawet kosztem zmęczenia. No dobra, i kaca też!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz