poniedziałek, 20 czerwca 2011

terminarz


ślub - ślubem, wesele - weselem, ale czas się ogarnąć i wrócić do żywych. no to jestem. Na płaskich obcasach dla odmiany (chociaż sobie sandały na taaaaakiej koturnie kupiłam ostatnio, że mnie koleżanki nie poznają) zapieprzam drobiąc kroczki i nijak na zakrętach nie mogę wyrobić, ale zbliża się meta, już widzę finisz, także istnieje jednak szansa, że nie padnę na ryj tuż przed końcem. Trudny to był dla mnie rok, pracowałam praktycznie na dwóch etatach w szkole, do tego studia, dom z remontem, dzieci i mąż do uprania, wyżywienia i ogarnięcia i w tym wszystkim ja, ciekawa wszystkiego, która się ciut zapuściła. Mam powiększone węzły chłonne (albo ślinianki, don't ask me), oczywiście już się zdiagnozowałam (chłoniak is his name), ale może to tylko osłabienie. W wakację się w każdym razie wybiorę do doktóra, chyba, że mi przejdzie moja hipochondria. 
Moje dzieci tymczasem od tygodnia ponad byczą się u cioci na wakacjach. Wiem, że w środę posikam się z radości z ich powrotu, ale póki co kontempluję ciszę, beztroskę i wolność. Nie ma we mnie kszty kwoki. Cieszę się, że dobrze się bawią, że nie tęsknią nadmiernie, i że i ja ten stan bardzo lubię!!! A do tego doszłam do wniosku w wyniku obserwacji uczestniczącej, iż dzieci bardzo generują koszty: gdy ich nie ma, zmywarka nie ma co zmywać, pralki pełnej nie mogę uzbierać, nikt nie wypija hektolitrów soków, odkurzacz stoi w kącie wyjmowany nie dwa razy dziennie a raz w tygodniu, nie wiedziałam, że dzieci tyle kosztują tak na co dzień!!!!
Ale nic to, przecież są świetne i bezcenne, prawda?
i uczę się, gdyż za tydzień (to wersja optymistyczna, gdyż tak naprawdę w sobotę, ale przecież tydzień brzmi lepiej!) mam ten egzamin i słabo to raczej wygląda...
żeby sprawy nie pogarszać, chyba się pouczę (o czym ja będę pisać za rok, kiedy już obronię tę kolejną magisterkę i skończę studia? o podyplomówce??!!??)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz