środa, 29 lutego 2012

załoga rudego


Gdybym dała radę urodzić się dziesięć godzin i trzydzieści siedem minut wcześniej, miałabym dziś ósme urodziny. A tak - mam jeszcze wolne (ale biszkopt już upiekłam, kremówka i mascarpone chłodzą się w lodówce).
Miałam dziś przygodę, że hej. Myślę, że ukryci obserwatorzy mają ubaw po pachy. Otóż po stłuczce z tirem miałam kłopoty z zamkiem w drzwiach kierowcy. Któregoś dnia przy szkole Zośki po prostu się nie otworzyły. Ok, nie jestem jakąś gielejzą, weszłam od pasażera, udało się. Mąż zabrał centralny, nakazał otwieranie kluczem, ale że hondę kupiliśmy po stłuczce w drzwi pasażera, one nigdy nie otwierały się z zewnątrz kluczem, a jedynie centralnym, zabierając mi pilocika ukochanego, mąż odebrał mi możliwość otwierania z zewnątrz drzwi pasażera. Ok, nie jestem jakimś szoferem, mogę sporadycznym gościom otwierać drzwi od wewnątrz. Tak mijały nam drzwi, tfu dni i tygodnie, przywykłam do klucza, który od czasu do czasu się NIECO zacinał, ale dawał radę, a ja z nim. I wtedy nagle WTEM idę dziś przez błota i wody w celu zapakowania Zośki do auta i podjechaniu po Franca, a klucz w zamku siedzi i się nie rusza. Ok, nie jestem jakąś dziunią, która sobie nie poradzi, delikatnie acz stanowczo przemówiłam mu do rozsądku (słuchaj, kurwa, tu jest dziecko, tam dziecko czeka, byś wziął dupę w troki i te drzwi odemknął), a on nic. Literalnie nie drgnął. Przekręciłam z siłą większa, ale nie bez lęku, że jak go złamię, to nas może zima zastać pod szkołą, bo ani nie wejdę, ani nie ruszę. Ok, zadzwoniłam do męża. A on, rozbawiony, zawołał Szarik do wozu, wejdź przez bagażnik, co uczyniłam (było chodzić na jogę, się przydało). Jakieś pytania? Ktoś wchodził do samochodu BAGAŻNIKIEM????

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz