niedziela, 4 marca 2012

proces


Biegam, przeskakuję jednym stuknięciem palca na taczpadzie z jednej strony na drugą, link za linkiem, hiperzłącze za hiperzłączem. Pielęgnuję moje lęki, moje strachy, czarne chmury kłębiące się nieustannie z tyłu głowy, wyrzucam, z kilkudniowym opóźnieniem, moje frustracje i niecierpliwostki, moje żale i niedopowiedzenia, wypłakuję morza łez, nie potrafię schować do apteczki niemal pełnego słoika witamin dla ciężarnych, codziennie na niego patrzę i wątpię, czy kiedykolwiek się przyda, czy podejmiemy tę decyzję, czy świadomie pójdziemy w kierunku dziewięciu miesięcy nieustannych bojańsię. Codziennie myślę o nadchodzącym październiku, jaki mógłby być. To proces, mówi znajoma psycholożka. Przeżyj go.
A kilka minut później tańczę rytmicznie z córką i mam wrażenie, że wszystko przed nami, że muszę być tu i teraz, jakie to przecież proste i oczywiste, skupić się na tym, co dziś. I że mówią, że jestem dzielna.
W głębi duszy mam zgliszcza, które uaktywniają się i uwierają w najmniej spodziewanych momentach.
To proces. 
To minie.
Mówią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz