wtorek, 27 marca 2012

telewizja

Mówią, żeby nie oceniać, dopóki nie da się szansy. A miewam do tego inklinacje. No czy to moja wrażliwość li i jedynie, czy tytuł programu Tysio i Pysio (czy jakkolwiek inaczej idiotycznie on brzmi) nie wskazuje na dzieło warte czyjegokolwiek czasu? Ale przecież nie oceniajmy dnia przed zachodem słońca, a programu przed obejrzeniem.
Wczoraj zatem, majać przed sobą minimum trzygodzinną sesyjkę przed deską do prasowania z żelazkiem w ręku (bo deska może mieć przecież dziesiątki innych, sympatyczniejszych funkcji), po Szymonie na żywo, niejako jednym cięgiem, zaaplikowałąm sobie dawkę niewiarygodnej rozrywki, food for thoughts, jak się mawia wśród anglosasów. Dawno nie oglądałam dramy w wykonaniu tak zmanierowanych, zadufanych i pretensjonalnych bufonów. Nie wytrzymałam do końca. Po kwadransie żenujących komentarzy, wyreżyserowanych żartów i beznadziejnej gry pseudoaktorów zmieniłam kanał. Coraz częściej doceniam te kilka miesięcy bez telewizji zeszłego lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz