środa, 14 marca 2012

dylemat

Zosia świadomie moją własną świadomością poszła do szkoły jako siedmiolatka. Mimo oporu przedszkola, stukania się w głowę mam rówieśniczek, że dziecko się zmarnuje, mimo uporu pani dyrektor szkoły rejonowej, że dziecko będzie się nudzić i zdziwieniu znajomych, że taka mądra, a ciągle w przedszkolu. A ja wiedziałam. Przy Franku wiedziałam, że wyboru mieć nie będę. Jego rocznik miał maszerować w kamasze równo i bez wyjątku. W zwiazku z powyższym decyzję o przyszłości syna podejmowaliśmy już w zeszłym roku. W marcu dowiedzieliśmy się, iż szkoła rejonowa ma oddział przedszkolny, Franek przedszkola nie lubił chorobliwie (literalnie: mdłości, malownicze rzygi, ból brzucha w drodze do placówki były szarą codziennością), postanwiliśmy po konsultacjach z pedagogiem i psychologiem dać niespełna pięciolatka do szkoły. 
Rekrutacja skończyła się z końcem kwietnia, przedszkola wywiesiły listy przyjętych, zamknęły możliwość zmian, szkoły przywitały zerówkowiczów. I wtedy pani minister nagle zmieniła zdanie. Jak my już pozamiataliśmy.
Pierwsze dwa tygodnie września były pasmem udręk, objawy psychosomatyczne nie ustąpiły, po czym nagle i bez uprzedzenia Frans zaskoczył, polubił, poznał, pokochał, w efekcie nie lubi ze szkoły wychodzić, jest pupilkiem pań i radzi sobie według wychowawczyni doskonale. Teoretycznie mogę go zatrzymać w zerówce. Zaserwować mu pierwszy w życiu kibel. Tylko po co? Skoro diagnozę przeszedł ze świetnym efektem. Patrzę na jego prace i widzę, że radzi sobie dobrze, że prace innych dzieci są często mniej staranne. Żadne przedszkole go już nie przyjmie, zresztą on ma złe skojarzenia z przedszkolem, mogę się domyślić, że nie spodobałaby się mu ta decyzja. W związku z tym Franek pójdzie do szkoły jako niespełna sześciolatek. Dzięki doskonałej inaczej minister edukacji, która postanowiła poeksperymentować kosztem moich dzieci.
Jestem przeciwna posyłaniu sześciolatków do szkół. Szkoły nie zawsze są na to gotowe, klasy mieszane stanowią nie lada zagadkę dla wychowawcy i niezły ring do boksowania się z niemocą - własną i dzieci. 
I cóż z tego, że jestem przeciwna?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz