W jednym kącie pokoju dokładam do kominka, dbam, by grzał moje plecy i nie dopuszczał do chłodu dłoni. Działam tym pogrzebaczem zgrabnie, coraz precyzyjniej układając szczepki drewna.
W drugim kącie otwieram zaś okno, wietrzę na potęgę, wychodzę w kapciach na taras, zachłystuję się świeżym powietrzem, zapachem rozpulchnionej ziemi, biedronek, źdźbeł wschodzącej trawy. Przeciąg, którego zazwyczaj unikam, dziś zamieszkał w moim domu. Jego zadaniem jest wywianie smutku, może da radę.
W najbliższych planach mam remont kuchni (no przecież nie drugi rozdział magisterki, przestańcie). Do świąt czas przeleci nam niezauważalnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz