niedziela, 28 października 2012

czas

Ponieważ okolicę naszego domu ominęło to niebywale piękne białe gówno lecące z nieba, nie zostawiło po sobie żadnego śladu jeszcze, a do tego słońce od rana grzało pracowicie, mąż w okolicy południa rzekł: basta, bluza, kurtka, szal i czapka i wyleź na dwór, cobyś kolorów nabrała, kobieto, niechby tylko rumieńców od zamarzania. I poszliśmy. Zarzuciłam nawet aparat na ramię, ale relacja będzie, jak się sprzęty dogadają, bo odmawiają współpracy, ten mój laptop kulawy i aparat, jak pies z kotem. 
Zdarzyło mi się w ogóle pierwszy raz w życiu, że zapomniałam o zmianie czasu, mąż wstał, pokornie prawie na czas zjawił się w pustym kościele, zwątpił, zawrócił, ale nawet wtedy nie pomyślał, w domu zły zaczął wspominać, że nic na ostatniej mszy ksiądz nie mówił, ale znów, umówmy się, on specjalnie ogłoszeń nie słucha, może coś się zmieniło. I nadal NIC. Dopiero po śniadaniu, gdy w galopie myśli próbowaliśmy dojść do przyczyn porannego nieładu, radio nam podrzuciło. Co nie przeszkodziło mężowi utyskiwać na duszpasterza, który nie wyszedł na przeciw oczekiwaniom wiernych (ok, jednego wiernego). 
Zapominam, gubię i mylę. To wszystko zapewne skutek grypy, a moje niepowodzenia znalazły właśnie swe usprawiedliwienie na kilka kolejnych miesięcy. 
Napiłabym się wina, butelka od dwóch tygodni dumnie pręży pierś na parapecie, a ja co, no, na antybiotyku się nie zaleca. Kilka dni jeszcze i butelka dokona żywota. 
A u Was jak? Śniegi stopniały?

2 komentarze:

  1. Stopniały i znowu zasypało.Jest pięknie :)
    Powrotu do zdrowia zyczę.
    Sama miałam to paskudztwo rok temu...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki. Już musi iść w dobrym kierunku, bo ileż można, doprawdy, chorować!

    OdpowiedzUsuń