poniedziałek, 21 stycznia 2013

blue monday

Trzeci poniedziałek stycznia uchodzi za najbardziej płodny w samobójstwa. Szaro, zimno, błoto na drogach, kominek nie daje rady, mąż daleko, też mi nie do śmiechu, ale mi rzadko do śmiechu zimą w ogóle.
Doprawdy nie wiem, co trzyma moje dzieci na śniegu w minus dziewięć za oknem, nie jestem w stanie tego zrozumieć, mimo daleko posuniętej chorobliwej empatii. Mam nadzieję, że tej godziny błogostanu nie okupię chorobą dzieci już jutro, póki co delektuję się chwilą przy kominku (owinięta kocem, z lodowatymi łapskami). Wróciliśmy z ferii wymarznięci, Frans oswoił się z orczykiem na bardziej stromym zboczu, nie sądziłam, że już teraz, tej zimy właśnie, stanę się jedyną nienartującą jednostką w naszej rodzinie. Pozostali szusują aż miło (miło jest nad szklanką grzańca w barze w Zieleńcu, a jeszcze milej z podobnym grzańcem przed własnym kominkiem).
Drodzy moi, nadchodzi wielkimi krokami wydarzenie wiekopomne: już w piątek stuknie nam dziesięć lat wspólnego życia poprzysięgowego. Wcześniejsze pięć też minęło spokojnie, mam nadzieję celebrować to nasze małe szczęście do późnej starości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz