poniedziałek, 14 stycznia 2013

Odpoczywając

Nowy rok okazuję się już_nie_taki_nowy, święta przyszłoroczne jawią się odrobinę bardziej realnie, niż minione, gdzieśtamkiedyś, już nie pamiętam, co, gdzie, z kim i dlaczego, zmogły nas wirusy, Franka do 40 stopni, mnie bezustannie toczy kaszel, a jeśli wierzyć reklamie, że w sezonie infekcyjnym grozi nam 200 wirusów przeziębieniowych, mam niebywałą okazję walczyć z połową. Mam wrażenie nieustępującego kataru, zawalonych zatok, a kiedy kaszel zakłóca mi sen - robię się agresywna. Jako, że nie przyjmuję rzuconej mimochodem diagnozy lekarki, że to pewnie astma, postanowiłam sięgnąć po medycynę chińską, co mnie nie zabije, prawda.
Ale, ale. Dziś oficjalnie zaczęłam ferie, pierwsze od lat bez podręczników, zeszytów, notatek, zaliczeń, biegania z indeksem i nerwowego ogryzania paznokci względnie skórek. Z tej oto okazji wywieźliśmy dzieci do babci w góry, pierdzielony śnieg wydłużył nam drogę dwukrotnie, niedoścignienie doskonałe uczucie wpierdalania się, excuse my French, do rowu przy prędkości 20 na godzinę i zerowej przyczepności na co drugim łuku, ma się jednak za męża miszcza kierownicy, dotarcie do celu uczciliśmy ze śwagrami trzyczwarte finlandii. Grunt, że dzieci mogą się tarzać w białym gównie względnie puchu od rana do wieczora, ujeżdżać sanki i jabłuszka i nabierać zdrowych rumieńców, mam nadzieję, że do poniedziałku śnieg stopnieje, dziękuję. 
Tydzień wolności i swobody postanowiłam przeznaczyć na przeczytanie kilkunastu zaległych pozycji i sprawdzenia, czy Hobbit jest mi w stanie odczarować fantastykę, bo Tolkien czeka i dumnie pręży trzytomową pierś, mam także zamiar poprasować, wysprzątać pokoje dzieci bez ich obecności hamującej jakiekolwiek drastyczniejsze posunięcia. A czego oczy nie widzą, może znaleźć się w rękach innych dzieci bez płaczu, że się jeszcze przyda. No i odebrać dyplom, gdyż przez ostatnie pół roku jakoś było mi nie po drodze. Ale jak tu wychylać nos z ciepłego domu pachnącego kawą na ten przeklęty mróz i śnieg? 
I jeszcze tylko się pochwalę, że po roku przemyśleń, knowań, rozkminiań, przeliczeń i zawiązywania koalicji nabyłam orbitreka i ujeżdżam go systematycznie ku uciesze rodziny. I obejrzałam Modern family do połowy czwartego sezonu i obecnie kiwam się rytmicznie w kąciku, oczekując kolejnych odcinków. Warte każdego ataku kaszlu po napadach śmiechu i każdej łezki, która się zebrała w oku ze wzruszenia ze trzy, czy cztery razy. Najlepszy serial ever.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz