środa, 11 kwietnia 2012

rise and shine

Codzienność powitała mnie dając solidnego plaskacza w sam środek czółka. Szkolenie za szkoleniem, zawodowe wyjazdy, nowe obowiązki, popis Zosiny już za tydzień, ogarnięcie kuwety po świętach już dziś no i obiad, bo świąteczne jedzenie zostało skonsumowane co do kruszynki (a mało go, o nienienie, nie było). No i ta przeklęta praca, od której już nie mam teraz wymówki. Już nie żur, serniki, babki, mazurki, mięsiwo, sałatka i pisanki w okna. Termin oddania 20 kwietnia, tak, już za dni dziewięć, widać, gdzie jestem, w czarnej dupie, także żeby nie narazić się na słuszne pomrukiwania, że co ona tu w takim razie robi, oddalę się z tej strony na inną. Biblioteczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz