poniedziałek, 4 lipca 2011

these days are over

Znacie motyw: bardzo dobrze, siadaj, trzy plus? Doświadczyłam go na własnej skórze w sobotę. Po egzaminie ustnym (wylosowałam pytanie nawet przyjazne i niewymagające specjalnego przygotowania) usłyszałam, iż komisja, znając moje możliwości (z jednym z członków komisji miałam dwa lata zajęcia z fonetyki, jest moim guru, ale wyłącznie w fonetyce brytyjskiej, na zajęciach bywał wyjątkowo nieprofesjonalny, z panią miałam super wykłady - interesujące, prowadzone w bardzo atrakcyjny sposób - z polotem, humorem, ale bardzo rzeczowo, bez hocków klocków w postaci power pointa i fikołków potrafiła nawiązać kontakt ze studentami i ich tematem zainteresować) to nie był mój najlepszy występ EVER, pisemny zdałam na 73 procent - translację 19/20, gramatykę 25/30, esej w sumie ok, choć mix of ideas, "pojechałaś po tym eseju naprawdę" (byłam z niego nawet zadowolona, oh well), gorzej poszło mi słownictwo, ale nie było, i nie jest to wyłącznie moja opinia, ono łatwe. Kiedy próbowałam swój słaby występ usprawiedliwić ogromnym stresem (z nerwów chciało mi się, excuse me, rzygać i płakać jednocześnie), pan stwierdził, że gdy on ma tłumaczenia konsekutywne albo kabinowe, poziom stresu jest podobny i dopiero wtedy sprawdza się, ile nasze umiejętności są warte. Hmmm. Konkludując, usłyszałam, że jestem bardzo dobra, i oni (komisja) się o mnie nie martwią, ale overall impression trzy i pół ("wiemy, że nie będziesz z tej oceny zadowolona, bo jesteś bardzo ambitna"). Na koniec pani dodała, że moja obecność na jej wykładzie była przyjemnością (ja także z wielką przyjemnością w pani wykładach uczestniczyłam, seriously). Na egzamin poszłam pierwsza - po pierwsze z powodu koszmarnych nerwów, nad którymi trudno mi było zapanować (w głowie po egzaminie urodziło mi się KILKANAŚĆIE poprawnych, swobodnych i wygładzonych wypowiedzi z użyciem wyrafinowanego słownictwa, stres paraliżuje moje językowe umiejętności, as it seems) i z powodu Zosi, która czekała na mnie z rozpoczęciem świętowania. Być może zapłaciłam frycowe za to, że byłam pierwsza (choć okazało się, iż trzy plus to był drugi rezultat w grupie, były też ze trzy tróje i wiadomo co z resztą), a być może trafiliśmy jako grupa na wyjątkowo wymagającą komisję - nie wiem. Po wyjściu z egzaminu, zanim w objęciach męża wylałam łzy wstydu i żalu, usłyszałam jęk i szmer w grupie i nieukrywany szeptem głos "ja myślałem, że Gosia to piątkę dostanie...łatwo nie będzie...". Po powrocie do domu nie rzuciłam w kąt książek, tylko zaczęłam snuć plany mające na celu wzmocnienie moich językowych umiejętności (będę: więcej czytać, oglądać, pisać i mówić, nawet do siebie, po angielsku, pojadę do Anglii, nie wiem kiedy i za co, ale pojadę), co zaowocowało snami i koszmarami. No ale co. Nie będzie mi tu nikt imputował. Poprawię się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz