sobota, 23 maja 2009

nad rzeczką (opodal krzaczka)


Las pachnie obłędnie. Coś z jaśminu, bzu, może robinia... do lasu jednakowoż wchodzić należy tylko w foliowej siateczce. Od stóp do głów obutanym ową. Gdyż las zasiedliły miliardy komarów. Las, prócz tego, że rozsiewa aromaty, bzyczy. Tym koszmarnym, komarzym hałasem.
I zamierzam kupić lejce, za pomocą których przywiążę tę moją rzekomo chorą córkę do stołu (albo lepiej do regału, albo do wanny - nie, nie mam wanny, cholera), żeby nie biegała. Przeszła to zapalenie niezmiernie łagodnie (w przeciwieństwie do matki) i mam nadzieję, że poniedziałkowa kontrola potwierdzi, że mamy to za sobą. Do przedszkola w tym roku szkolnym już nie zajrzy, jak sądzę. Nie wiem tylko, jak jej to powiedzieć. Ona kocha przedszkole (znów w przeciwieństwie do matki, która widzi w nim tylko wylęgarnię zarazków i potencjalne zagrożenie).
Dzieci mam zafascynowane Akademią Pana Kleksa, dlategoż na tapecie mamy Kaczkę Dziwaczkę w wersjach przeróżnych i z układami tanecznymi. Frans szczególnie intensywnie się w choreografiach udziela. 
Egzamin miałam wczoraj, zakończywszy więc naukę dziś pochłania mnie lek... tfu jaka lektura, mam przecież dom zapuszczony do imentu, pranie, mycie, odkurzanie i odkładane na później zabawy z dziećmi. A Cień Anioła poczeka do wieczora...tyle wytrzymał (i ja, choć było trudno), to i te kilka godzin wytrwa. Wieczór przecież niebawem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz