sobota, 2 maja 2009

ani słowa o trzodzie chlewnej


- Bardzo mi przykro, mamo, - rzekła mi dziś Zofija tuż po południowym posiłku - ale umówiłam się dziś z kolegą (lokalnym rozrabiaką, a jakże) po południu i będziemy się u nas bawić.
Nie zezwalam na częste wspólne zabawy w jego towarzystwie, gdyż chłopiec (lat pięć i pół, sięga głową ponad stół)przejawia silne zainteresowanie całowaniem w same usta z jednoznacznie przechyloną głową, ściskaniem, ukochiwaniem, podglądaniem, przeklinaniem a czasem bieganiem w stuczternastu miejscach jednocześnie i jest ogólnie nieco męczącym gościem.
A mąż mój, fascynat prac okołodomowych buduje piaskownicę, jak dla przedszkola i później takie u siebie mamy, dom otwarty. I plac zabaw, który się rusza. Do dwunastu dzieci. W tym tylko dwa nasze.
Chcąc więc uniknąć zagęszczenia na własnym terenie, zabrałam nieletnią na wycieczkę rowerową, podczas gdy nieletni spał. Przejechałyśmy jakieś 8 kilometrów. Bez przerwy.  Po czym ja z roweru spadłam, nie mając siły, by ruszyć żadnym członkiem mego ciała, a ta poleciała grać z chłopakami w piłkę. Nożną.
W Toruniu byłam w tygodniu, polecam miasto, pełne zakamarków, zakątków, uliczek, zabytków i knajp. Dawno nie odwiedzałam Kujaw i widać zmian cały szereg. Tylko Łódź, jak była koszmarna, tak jest. Broni się jedynie Manufakturą. No ale to nie Kujawy czy Wielkopolska...
Wczorajszy grill u sąsiadów zaowocował kacem u ślubnego i niedospaniem ogólnym i powinnam się uczyć, co powtarzam jak mantrę, a mam w zamian bułki świeże upieczone, drożdżowca, posprzątane i naprędce wymyślane rarytasy na stole. Wiwat majowy weekend.
I lecę kawę preparować latte.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz