środa, 13 maja 2009

Padova in my mind


Dziś, jak co środę, się joguję. Właśnie wróciłam obolała, ale pełna refleksji. Bo wskakując w te czarne dresy, przypomina mi się nasz szalony weekend włoski sprzed pół roku. Bo jedni w Padwie polują na małe Antosie gliniane czy plastikowe, ja natomiast biegałam po Decathlonie (u nas jeszcze nie było, najbliższy - taras widokowy - we Wrocławiu) i nabywałam strój sportowy. I tak teraz prosz: co tydzień miłe wrażenia! A ten Antonio by mi się wieczni li i jedynie kurzył.
Ale ten weekend, matko, jak ja bym chciała znów pojechać, w takim towarzystwie, z takimi atrakcjami, na takich obrotach... niezapomniane chwile.
Urwałam tłumik (pojeździł po cichu po spawaniu całe dwa tygodnie, niech go ściśnie). To teraz wiecie, atmosfera w chacie napięta, razem do roboty jeździmy.
I co to ja jeszcze chciałam... reklame heinekena z piszczącymi w garderobie kobietami i wrzeszczącymi wniebogłosy w lodówce pełnej piw facetami też kochacie?
Piwa apropos, zaraz sobie pół litra do gardzieli wtłoczę. Na zakwasy, spokojnie, na zakwasy... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz