środa, 9 maja 2012

krew z byka

Zosia wyniki ma doskonałe, (zdrowa, jak koń, rzekła pediatra), uczciłam więc tę ulgę pochłonięciem połowy słoja małosolnych (nie że tam słoiczka, tylko trzyltrowego słoja). I podwójnym pęczkiem szparagów. I pęczkiem rzodkiewek. I pękłam (nie rozpoczkowałam się. not this time, sorry).
Jeśli zaś chodzi o pracę moją magisterską... jak mawiał mój polonista, znany w Poznaniu nauczyciel o niestandardowym podejściu do nauczania młodych ludzi, meżczyzna, o którego kciukach krążą legendy, ech, fajny facet (niedawno koło trzynastej w sobotę zataczał się na jednej z głównych ulic miasta, popłakałam sie na ten widok z żalu), "nasze kolokwium nie ma semantycznych priorytetów". No nie rozumiemy się z tą pracą (nie wspominając o, prawda, promotorze, który ma nas centralnie w dupie). Ani ona mnie, ani ja jej, obchodzimy sie szerokim łukiem, warcząc przy każdym przypadkowym zbliżeniu. Jestem sfrustrowaną desperatką, która nie odpuszcza na finiszu, ale która tę walkę okupi siwizną na skroni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz