niedziela, 13 maja 2007

'coz she's a supergirl


Jestem i żyję. I odpoczywam po tych dniach trzech, podczas których zmierzyć się musiałam z dobrymi i złymi nastrojami nieletnich, pogodą, że pożal się Boże z wichurami, ulewami i burzami włącznie (a powszechnie wiadomo, że burzy to ja się akurat boję i jak ta nastąpiła to dzieci porzuciłam w pokoju dla samodzielnej zabawy, żeby nie widziały jak ich matka bohaterka trzęsie gaciami, a ja skulona w pokoju obok w kłębek na tapczanie zastanawiałam się, czy my oby mamy piorunochron i dlaczego do jasnej cholery na pewno nie!), zatrzasnęłam dom i o 22 wychodziłam oknem, żeby drzwi od zewnątrz otworzyć i się tylko cieszyłam, że psa obronnego jeszcze nie nabyliśmy, bo by mi cztery litery zapewne odgryzł za łażenie po nocy. I że dom nasz parterowy... No i jeszcze zepsuł się telefon mi dokumentnie, zablokowała sie mu karta do tego, także w innych licznych w naszym domu aparatach nie działała, uprzedziłam męża o tym z telefonu sąsiadki, coby mi na zawał serca nie zszedł był, że kontaktu ze mną nie ma.
On nie zszedł, ale za to ja o mało co. Bo on zamiast koło południa, jak zapewniał wcześniej był po 17. Nie powiem, jakie leciały iskry, jak już dotarł, dodam tylko, że sąsiedzi jakoś mi się dziwnie przyglądają. Nic to, my się kłócimy naprawdę rzadko, czasem głośno i mało cenzuralnie ale na krótko, więc wywiózł mnie wczoraj mąż do ludzi, żebym odetchnęła i wiatru nabrała w żagle na tydzień zmagań następny.
I tak o mi minął ten czas, jak to z tsunami rodzinnym sobie radzić sama musiałam, wystawiając sobie ocenę: cztery plus, he he he.
A jeszcze odwiedziłam mój ulubiony ostatnio sklep – lumpeks z wyłącznie firmowa odzieżą i nabyłam Zosi od gapa spódnicę i z nexta jeansy, sobie top z gapa i ludzie kochani, w jakich mi firmowych ciuchach się obracamy... że ho ho.
I szykują się zmiany w naszym domu, na razie powiem tylko, że czeka mnie wyzwanie, jakiego w życiu jeszcze nie podejmowałam, zobaczymy, jak będzie efekt. Ale o tym kiedy indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz