czwartek, 24 maja 2007

dziewięć i pół tygodnia


Nasz pies obronny wieczorem po zmroku staje jak wmurowany i za bramę nie wyjdzie.
No masz ci los, Zosia się rozebrała do rosołu i golizną mi tu publicznie świeci. Nic, idę ją ubrać.
Wróciłam. Do psa nawiązując. No lękliwa jest trochę. A na domiar tego robią nam drogę, tak, tak, asfalt będzie (wczoraj szłyśmy z Zosią na spacer i uradowana, że to asfalt a nie kostka, mówię: huuurrra, nauczę się wreszcie jeździć na rolkach, a Zosia na to: ja też chcę jeździć z tobą na karolkach!!), i ujeżdżają walcami, spychami, no parada sprzętu drogowego i szłam ja dziś do sklepu po ziemniaki, w jednej ręce smycz, w drugiej Zosia, wózek pchałam zębami no i ta Figa nasza taka była odważna, że za Chiny Ludowe iść nie chciała i co, no, na ręce ją wzięłam. Pfff, ja nie dam rady??? A zostawić na działce się jej nie da, bo dała wczoraj nogę pod bamą (byłam u sąsiadów, mąż poszedł na spacer z Frankiem, psa odmówiła iścia), a w domu zostawić strach, bo się boi, to jeszcze dziecko.
No i tak, mam trzecie niemowlę. Tyle tylko, żeby ją pochwalić, bo się należy: nie narobiła już w domu nic po tej wpadce (dobra, serii wpadek) kilka nocy temu. I teraz uwaga, tylko patrzeć, jak się zhafci albo co gorszego, jak już ją pochwaliłam. Podgryza nas równo, najbardziej cieszy to Franka, który nie robi sobie z tego dokładnie nic. I urocza jest, naprawdę.
Czeka mnie w sobotę konfrontacja z rodziną (babcie wujki i inni spokrewnieni mniej lub bardziej) i przyjdzie mi się zmierzyć z całą lawiną argumentów na to, że decyzja o wzięciu psa była wysoce niestosowna, nieodpowiedzialna i w ogóle NIE!!!
Cóż, jak już wspomniałam: nie poradzę sobie? Pryszcz!
Dopijam kawę i lecę obierać te ziemniory, które z takim trudem nabyłam w sklepie 300m od domu. Życie nabiera nowych kształtów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz