niedziela, 25 stycznia 2009

happy-go-lucky


Dacie wiarę? (jees, jakie dziwne to sformułowanie) Mamy dziś na wspólnym koncie szóstkę. Szczęściarze z nas, prawda.
Magiczna cyfra dla jednych oznaczająca bogactwo materialne, dla nas duchowe. Sześć lat temu przysięgaliśmy sobie dozgonną miłość. I wierność. I uczciwość małżeńską. 12 lat, jak mawia ślubny, bo lata na froncie liczą się podwójnie, wspólnych trosk, radostek, szczęść i kłód pod nogami. Dwoje cudnych dzieci. Kredyt. Tak wiele nas łączy...
W prezencie od rodziców dostaliśmy noc. Czyli wolny wieczór z okolicami. Dzieci do dziadków (czy kiedyś już wspominałam, jaka to cudowna instytucja?). A my? W kinach huragan. nudy. Najedzeni jesteśmy po dziurki w uszach (pyszną pizzę dziś podałam). Zostaje spacer szarym marcinem, w miłosnym splocie palców. A później, już nie napiszę co sie bęzie działó.
Mój mąż dziś doznał olśnienia, iż nasz ginekolog, który nam Franciszka transportował, do Dżordża Kluneja jest podobny (i stało sie jasne, dlaczego biegam kurcgalopkiem na każdą comiesięczną wizytę i gatki przez głowę zdejmowałam).
Nic, ktoś mi przez ramie zagląda i komentuje na żywo, co tu wypisuję. Nieco mnie to tylko mierzi, więc kończę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz