czwartek, 1 stycznia 2009

It all comes down to phrasal verbs, unfortunatelly


Otóż okazało się, iż nasz awangardowy (he, hehehehe) sposób na spędzenie czasu przełomu lat, okazał się pomysłem szeroko w tym roku powielonym. I tyle, jeśli chodzi o oryginalność naszych idei. Zasięgnąwszy informacji, wyszło, iż całkiem spora część rodziny i znajomych (nawet tych typu „party people”), spędziło ten wybitnie taneczny wieczór grzejąc kanapę. No well, nie byliśmi jedyni, o Boże, no.
Tuż po 22 położyliśmy nieletnich (połówka położyła, żeby była jasność, ja zajrzałam do swojej dziennej dawki phrasal verbs, tak, ale nie, nie przyswoiłam ich należycie). Następnie ponarzekaliśmy na doskonałe propozycje kanałów telewizyjnych maści wszelakiej, obejrzeliśmy film nagrany wcześniej, spóźniliśmy się o minutę na koniec roku, lub też początek, jak kto woli, i już tuż po życzeniach przenieśliśmy swe zmęczone ciała w ciepłą pościel (ciągu dalszego nie będzie, hmm, hmm).
A dziś wyspani, wypoczęci, bez bólu głowy i ogólnego rozdrażnienia jakże charakterystycznego dla dni „po”.
I dlatego właśnie, że mam umysł świeży, noworoczny, nieskażony trunkami, uczę się. Frazali. A co!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz