środa, 3 lutego 2010

agenda


Będąc na wakacjach mam takie przeogarniające uczucie, że nie mogę zdążyć. Bo mamy tu łyżwy_sanki_narty_grotasolna_kąpiele_spacery_kulig_agenda. Nie ma czasu na specjalne rozczulanie się nad katarami (dopóki dosięgają pełnoletnich, a dopadły już chyba wszystkich pełnoletnich). Dopiero kiedy rzęzić zaczyna Zosia, ogarnia mnie niepokój. Ale jest dobrze. Kaszel ucieka, syrop z cebuli, może te inhalacje solne, nie wiem, coś pomogło i kaszel w oskrzela raczej nie przeszedł ani na krtań.
Kulam się wieć z moim licznym potomstwem po podłodze, gonimy się bezdźwięcznie, karmimy naturalną witaminą c, układamy puzzle 1ooo elementów któryś_tam_dzień, zapamiętujemy memo, łaskoczemy sie zapamiętale i masujemy bańką chińską, wymiennie.
Mój wewnętrzny imperatyw odciąga mnie od książek pnących się wysokim stosem na parapecie. Mówi mi (a nawet wrzeszczy!), że teraz właśnie jest czas dzieci. Odwdzięczam im się więc hojnie za czas darowany mi podczas sesji (i nie tylko), więc teraz, kiedy nic mnie nie pogania, nic nie czeka, nic nie wisi, a pojęcie deadline panic jest tak niezrozumiałe, jak lato w pełni, pochłaniają mnie bez żalu zabawy i poziom podłogi.
Fajne mam dzieci, naprawdę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz