środa, 12 maja 2010

i inne zjawiska atmosferyczne


Dzień pierwszych razów. Pierwsza burza (druga i trzecia), pierwsze oberwanie chmury (i ze cztery kolejne), pierwsze szparagi. Zza zaparowanych szyb samochodu i spod migających z prędkością światła wycieraczek na przedniej szybie wyglądałam i uwierzyć nie mogłam, Świat jak w muszym oku, podeszwy łaskotane strugami wody uderzającymi o podwozie, mroczny dzień zza szyby hondy.
Za nami (a tak w zasadzie za mną) klasowa wycieczka Gniew-Malbork, fajne dzieci, fajna ekipa dorosłych, podsumowawszy dwa dni - nad kreską się znalazłam, traktując jednakowoż wycieczki szkolne nadal jak zło konieczne.
Nasz dom nie ma już dachu, ma jedynie gołe ściany odarte z tynków, bałam się, że ten widok wystraszy dzieci solidnie, sterty desek, gruzowiska, cegły nowe i używane, kominek z wydartym wkładem, jak po przejściu huraganu, dzieci przyjęły jednak widok z dobrodziejstwem inwentarza. Jak to jednak na budowie, zaczynają się piętrzyć trudności i progi nie wylatują z framugami a tajemniczo rosną. Nic to jednak, walczymy.
Walkę też rozpoczynamy na froncie zdrowotnym: jutro alergolog. Mamy za sobą (nawiązując do początków dzisiejszego wpisu) także pierszy skurcz krtani w nocy z poniedziałku na wtorek, mąż wyszedł z tej opresji cudownie (ja przecież balowałam na zamku krzyżackim średniowiecznym z duchem), poradziwszy sobie wentylacją na świeżym powietrzu i inhalacjami z wody przegotowanej. Nie podaje dzieciom leków z powodu tej jutrzejszej wizyty, mam nadzieję poczynić testy i wreszcie ustalić, czy mam alergika/ów na stanie, czy też może nie.
Walczę też z ilością wiedzy do przyswojenia, czasowniki nieregularne i regularne hiszpańskie, wypowiedzi pozornie spontaniczne, literatura (tym razem angielska), gramatyka i phrasal verbs, syntax cudowny oraz setki słów angielskich, metodyka do tego i mam kocioł i kuwetę niczym Sahara przenajmniej bez przesady żadnej.
Kciuki, jak widać, bardzo potrzebne. Z każdej strony. Skąd jesteście?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz