środa, 5 maja 2010

rów mariański 2


Tak w zasadzie, mimo, że forma moja sięga dna rowu mariańskiego, to z maturzystami zamienić bym się nie chciała, dziś szczególnie. I z perspektywy czasu i z taaaaakim doświadczeniem, jak słyszę tych świeżutkich studentów po pierwszej sesji, którzy to tak elokwentnie i z mądrością najstarszych mędrców godną rzucają (od lat ten sam tekst, w moim roczniku też tak truli), że po pierwszej sesji będą za maturami tęsknić, bo to lajcik jest, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Kilka(naście) sesji za mną. Żadna nie mogła się równać z maturą. Także, maturzyści, spoko, najgorsze zaraz za Wami.
A my co, przeprowadzeni, fizycznie 12 kilometrów, psychicznie - lata świetlne. Przepłakałam cały poniedziałek przenosząc kolejne kartony, półki, torby, książki, śmieci, rurki, sztućce i szkło. Gdyby skupowano łzy, zbiłabym majątek w dwanaście godzin (a później napisałabym książkę: Jak zarobić milion w weekend). Próbuję się odnaleźć w nowej aurze, Franka kolejny raz oswajam z przedszkolem, mało skutecznie z rana (ryk, szloch i wyrywanie), doskonale po południu "mamusiu, fajnie było w pseckolu, jutjo tes pójde i nie bende płakau".
Za tydzień alergolog, szukamy przyczyn kolejny raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz