poniedziałek, 7 maja 2012

w dole

Dziecięca głupawka ma to do siebie, że albo zaraża, albo doprowadza do łez. Dzieci lub mnie. Właśnie się zastanawiam, na którym końcu tego kija jestem. Bo chce mi się śmiać  i płakać. Jednocześnie. Przy wdzięcznym rechocie dzieci. One na szczycie sinusoidy, ja na samym dnie, od której nijak sie odbić. Przytłacza mnie nagromadzenie obowiązków, perspektywa wolnego weekend gdzieś w lipcu, komendy (inaczej tego się już nie da nazwać) wydawane potomkom kilkukrotnie (te same komendy, dodam, identyczne, jak refren powtarzane, jak mantra: idź, zrób, posprzątaj, napisz, odłóż, zanieś, uporządkuj, powieś, połóż, umyj, wyłącz, włącz, zostaw, ZOSTAW!!!!!), bałagan w chacie, nieugotowany obiad i nienapisane rozdziały.
Także ten, hm, odnowił mi się nawyk obżerania skórek wokół paznokci, takie tam słabostki, zadziory i krew. Pot. Łzy.
Byle do lipca (a w lipcu to już październik, Boże, życie jest do bani, jak mawiała onegdaj moja licealna przyjaciółka). Byle (jak).

2 komentarze: