wtorek, 3 kwietnia 2007

groszki i róże


Groszek posadzony. Jeśli nie zgnije w ziemi (bo wody gruntowe u nas równo z gruntem stoją, jak dobrze nadepnę już wypływają) to może nawet wzrośnie. No chyba, że go potraktuje jak chwasty, bo ja się na roślinach nie znam, he he he. Ale to mu raczej nie grozi, bo ja nie wiem, czy mnie na pielenie kiedykolwiek weźmie...
Posiałam także dimorfetkę. Uwielbiam to słowo. Brzmi dla mnie cudownie, naprawdę. I kwiaty wyglądają uroczo. I tak sobie sieję i sieję jak mała ogrodniczka, i się zastanawiam, do kiedy mi starczy tego zapału. Nakupowałabym ze sto pięćdziesiąt sadzonek i nasion, nawet pomidory ostatnio miałam w ręce, ale czy ja to wyhoduję? Czy najpierw mi tego kruki i wrony nie rozdziabią a później krety nie zryją a następnie chwasty nie zagłuszą, bo pochłonie mnie jakaś powieść i dam się ponieść wyobraźni i o rzeczywistości, zwłaszcza roślin, zapomnę? Albo mnie pochłonie (i to już znacznie bardziej prawdopodobne) przewijanie, zabawianie, wożenie, noszenie, tulenie, głaskanie, karmienie i inne nie mniej zajmujące i wciągające czynności? I co wtedy? Gdzież się moje dimorfetki, groszki i słoneczniki podzieją? Zapadną się w otchłań glebową o konsystencji gliny o odczynie kwaśnym?
Franek siedzi. Zupełnie samodzielnie sobie siedzi i już leżeć nie umie, więc gondola poszszszła. Czas na nowy etap – witaj spacerówko, skądś cię już znam, gdzieś cię, kurcze, już widziałam. Ale ale z tym siedzeniem to jest tak, że jak sie zapatrzy to jak wańka wstańka, leci. I dziś poleciał bezwładnie i przygrzał noskiem i co, no ma go jak Gołota z przeproszeniem. Ale iiitam, długo nie płakał, on w ogóle mało płacze, kochane dziecko.
Zosia też kochana, i spostrzegawcza, dziś przy stadninie koni rzekła: patrz mama, ten koń je swoje kupy... no i co miałam powiedzieć, jak dokładnie o tym samym pomyślałam.
Ciężka noc za mną, tak się kłóciłam z mężem, że rano po obudzeniu aż chrypę miałam. Sen skończył sie tym, że koleżanki wynajęły mi nianię, tak byłam zmęczona. Czy sny nie są projekcją rzeczywistości???
Pociesza mnie jedynie fakt, że nie tylko ja na wszechogarniające zmęczenie narzekam, że są wśród nas równie utruci życiem i że może to minie z upływem wiosny i z rozwojem kwiecia na drzewach owocowych.
No to (s)padam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz