piątek, 20 kwietnia 2007

wind of change


Pojechaliśmy więc na ten basen. Ja w charakterze opiekunki do jednego a później dwóch pociech, mąż w charakterze trenera i trenującego.
Posiedziałam w kafejce z Franciszkiem u boku i poobserwowałam, jak kobiety głodne talii osiej, czy też ramion smukłych niczym gałęzie osiki, skaczą w wodzie czyniąc aqua-aerobic. Sama go popełniałam w marcu bodajże, albo w lutym, a potem nie było już miejsc. Aerobic prowadzi kobieta figury naprawdę idealnej. Na oko lat dwadzieścia (czyli czterdzieści, wiecie na dwa oczy w sumie), opalona (tu zapewne pomaga solarium bądź samoopalacz). Strój kąpielowy zaiste skromny i powycinany i w kolorze mocno wyróżniającym i opaleniznę i kobietę. Robi wrażenie i na czas jej ćwiczeń mężczyźni na basenie obecni zasiadają na brzegach wody i całe szczęście, że i tak są mokrzy, bo nie widać, jak się ślinią. Sama prowadząca to typ gwiazdy, raczej się nie uśmiecha, na dzień dobry odpowiada mruknięciem, ale ciało to ma, że pozazdrościć.
Jadąc do domu kolejny raz tę jej figurę i pewność siebie głośno w samochodzie omawiałam, a mąż mój skwitował to jednym zdaniem: ja to wcale nią zachwycony taki aż nie jestem. Ja chyba wolę jak się kobiecie tam i ówdzie zaokrągla.
Nosz kurza melodia, jak się wkurzyłam. Powiedziałam mu, ze jaką mnie brał, taką mnie ma, na tucznik to ja się raczej nie nadaję. Ale jakieś osiem lat temu, kiedy nie dostalam się na studia i stres obżarłam po prostu i ważyłam raz jedyny w swoim życiu 58 kilogramów (a nie było to w ciąży) i byłam pozaokrąglana, to mi tak dyskretnie podsuwał rower, bieganie i inne sporty, których od dziecka raczej nie lubiłam, żeby stracić centymetry w biodrach, udach i na innych obwodach. Nosz i on mi tu będzie prawił, że mu się gusta chyba zmieniają...
Niedoczekanie jego. Z drugiej strony to ja już jednak wolę mieć kłopot z niedowagą niż ciągle walczyć z nadwagą.
Moje pierworodne pokazało dziś, jaki z niej leń. Ona ciągle śpi jeszcze w pieluchach, w dzień już nie nosi wcale, wpadki się nie zdarzają. No i po nocy, ciągle jeszcze w pampersie, podrywa się nagle z kanapy i leci. Wtem staje. I mówi do siebie „a, przecież mam pieluchę, mogę sobie siurać.” Po błogim wyrazie twarzy poznałam, że dokonała, o czym powiedziała. Po kim ona taka, to naprawdę nie wiem.
Ruszamy dziś na jeziora, Łagów na horyzoncie, żeby tylko te drzewa przestały się w pas od wiatru kłaniać, bo póki co łeb urywa. Za to pranie schnie tak, że zanim powieszę to już gotowe do prasowania, tylko chętnych do tego brak. My tak nie lubimy prasować, że kiedyś ubranie Zosi schowaliśmy do szuflady i kiedy już zebraliśmy się do prasowania okazało się na nią za małe, przeleżało kilka miesięcy. Hmmm, to chyba nie najlepiej o nas świadczy.
Chyba kawę sobie zrobię, gazetę, co to ją właśnie nabyłam, przejrzę i poszykuje rzeczy do ubrania i zabrania. Na zimę się pakować, czy na lato? Szlag by tę pogodę trafił!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz