poniedziałek, 2 kwietnia 2007

ordinary day


Zaszczepiłam dziś me wtórorodne. Waży zaledwie 8 kilo 700 gramów, czyli tyle, ile jego siostra. Jak miała 11 miesięcy.
Nie no ja zupełnie nie wiem, po kim ten nasz syn taki wielki. Listonosz też taki z drobiazgu raczej ;)
A poza tym co. Czekam na wieści spod Warszawy, gdzie dziecko ma na świat przyjść lada moment, myślę już o wyjeździe świątecznym, bo oto po ponad roku zawitam u teściowej, i wcale ale to wcale mnie nie martwi, że mąż będzie czasem wracał z pracy wieczorem. A ja co? Cyborg? Czy z rodziny? Czy może choć podobna??? Szlag mnie trafia.
Chcę się uczyć włoskiego. W grupie stuosobowej najchętniej, żeby trochę z ludźmi dorosłymi poprzebywać. I chcę na jogę. O rany jak bardzo chcę na jogę. Bo siłowni wraz z aerobikiem to mam w domu na co dzień w bród.
Teraz odpoczywam przed monitorem, ale już zrobiłam pasztet, posprzątałam CAŁĄ chatę z myciem podłóg łącznie (dobra, bez okien, poleciały w zeszłym tygodniu) i bawiłam ząbkującego niemowlaka i budowałam wieżę z klocków i wieszałam pranie w sposób idealny, żeby prasować nie było trzeba i zrobiłam sałatkę, bo głodni byli wszyscy i umarłam zaraz potem. A jak już się ocknęłam to położyłam te wrzeszczuszki kochane i uśmiałam się do łez, jak Franek bawił sie własną stopą, ssał ją, rzecz jasna i wściekał się, bo ruszając paluszkami u nóg wyjmował je sobie z ust. No heca.
A teraz kręgosłup łupie a groszek pachnący nadal w opakowaniu, a już mógłby kiełkować.
Dobra, lecę czytać „pokochać ogród”, może mnie odmieni ta książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz