poniedziałek, 19 marca 2007

haute couture


Poszłam kupić Małoletniej te buty w sobotę, bo już wrzody na żołądku miałam od stresu, że te obuwnicze mercedesy sobie pobrudzi w glinie, która spowija naszą działkę.
Weszłam do sklepu sama, bo Małoletnia jakoś ostatnio nie cierpi miejsc publicznych, i utonęłam na pół godziny. Bo butów tysiące i ubrań i nie tylko dziecięcych i o Boże nie mam się w co ubrać!
Wybrałam wreszcie trzy pary, przez okno pokazałam, Zosia wybrała, ale o przymierzeniu mowy już nie było, stanęłam w kolejce do kasy (tak, niestety była kolejka) i rozpoczęłam proces myślowy o rozbudowie domu i wtem ... ujrzałam kobietę w kaloszach. No jak pragnę zdrowia była w kaloszach czarnych o szerokich noskach i cholewkach, no po prostu gumofilce.
I rybaczki.
A obok stała kobieta, która prawdopodobnie była mamą wcześniej wspomnianej i miała na nogach co? Nietrudno zgadnąć: kalosze.
I proces myślowy mój natychmiast zmienił tor i pomyślałam, że ludzie to luster w domach nie mają, ale, że nie dyskutuje się na temat gustów, to nie dyskutowałam, bo podstawy dobrego wychowania jeszcze posiadam.
Ale już zaraz podeszły te panie blisko i ujrzałam, iż dzierży ta młodsza w dłoni torebkę od Prady. I tyle w temacie. Teraz szukam takich kaloszy na allegro, żeby być z modą na bieżąco, a do tego obuwie to sprawdzi się doskonale na naszej wsi bez ulic brukowanych!
Matko, jaka ja nie up-to-date jestem.
A ja je o bezguście podejrzewałam.
A one pewnie trendy, dżezi czy jak tam sie teraz mówi.
Pięknie, kurde, pięknie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz