piątek, 16 marca 2007

rezerwa


No i wczoraj się stało.
Powiedziałam Mu.
Powiedziałam o blogu.
Bo to jest taki specyficzny rodzaj ekshibicjonizmu, to prowadzenie blogu, o którym niekoniecznie chce się mówić znajomym. Tym bardziej jeśli znajomi nie są zwolennikami takiej formy uzewnętrzniania. Nie wiem, no może się boi ten mój mąż, że jakieś sekrety ujawnię kompromitujące, ale chcę Cie Kochanie (jeśli w ogóle tu zajrzysz) uspokoić. Nie ma takiej raczej możliwości.
Wczorajsza gazeta raczej przyda się do owijania garnka z ryżem, bo wczoraj jakoś nie było okazji poczytać, a dziś jest już jakby nieaktualna. Czekałam na powrót taty do 18 i już o 20 znów go nie było, pojechał się hmm hmm „uczyć”, a ja co, no, wykąpałam, nakarmiłam, mamusiu ja chcę dziś na kolację kiełbaskę, no i grzałam śląską, położyłam spać, rozmawiając jednocześnie po drodze z głodnymi szczegółów życia naszych dzieci krewnymi i powinowatymi. I już o dwudziestej drugiej trzynaście wszedł mąż ukochany, ujrzał mnie nad kubkiem herbaty bez dzieci uwieszonych czule na moich rękach i mówił do mnie miszczuniu. To nic, że Franek trzy minuty później już nie spał. Efekt na wejście był. I powiedział on do mnież: nie martw się jutro wrócę wcześnie, będę koło drugiej najpóźniej.
Od trzynastej dziś liczyłam minuty. Franka zęby (albo cokolwiek to jest) i wiatr i Zosi nerwy i brak kefiru w pobliskim spożywczym, to wszystko nadszarpnęło moją cierpliwość i już te minuty liczyłam. I o czternastej trzydzieści nie wytrzymałam i zadzwoniłam. I usłyszałam: tak, tak, już wyjeżdżam, będę za półtorej godziny. WRRRRRRRRRR. Nie obiecuje się, że się wróci wcześnie i się nie wraca. A już szczególnie w piątek, jak się ciągnie na rezerwie.
No ale nic, grunt, że jest, wędzi Franka przy ognisku z trawy, Zosia bawi się z sąsiadem, jej jedynym kochanym dziś (ale mam obietnicę, że jutro mnie pokocha), weekend i pfff, damy radę.
Dziś też kupiłam sobie gazetę i jutro też zamierzam wysokie obcasy przeczytać. I z takimż postanowieniem żegnam się czule!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz