czwartek, 29 marca 2007

a w sobotę było tak

I w sobotę znów nastała ta najbardziej wyczekiwana pora roku, ustała monsunowa, słońce wyjrzało i wreszcie mogliśmy iść na spacer. Kałuże do kolan głębokie i szerokie na całą ulicę, ale co tam, pfff, nam to latało koło nosa! Jak już połaziliśmy nieco, działki inne pooglądaliśmy, ze słońcem się zbrataliśmy i już droga powrotna nam się marzyła, moja córka przeleciała całym pędem przez ciąg kałuż, które jej do pasa sięgały. Im głośniej wołaliśmy i szybciej goniliśmy, tym więcej wody w buty nabierała. Ośmioletni kolega Zosi, co się z nami na spacer wybrał, westchnął tylko: zawsze o takim biegu przez kałuże marzyłem... Nic to, przyszliśmy szybko do domu, przebraliśmy dziecko, wykręciliśmy spodnie, kurtkę i bluzę, wyciągnęliśmy z zaplecza zakopane w najgłębszym kącie kartony, w których spokojnie spoczywały kalosze, ubrałam dziecię ponownie i poszło się bawić przed dom. Trwało to zaledwie dziesięć minut. Przyszła po nich księżniczka umoczona w glinie od czubka głowy do czubka kaloszy. W zębach zgrzytał piach. Bo gliny się również najadła. Zdjęłam z niej tę skorupę i czeka teraz na wypłukanie z tego piachu wszędobylskiego. Przebrałam ją kolejny raz i tym razem zaryglowałam drzwi i pod elektrycznego pastucha podpięłam, żeby córkę w domu utrzymać. Znawcy twierdzą, że dzieci dzielą się na czyste i szczęśliwe. Zosia na bank należała do drugiej grupy. A później przyszła sąsiadka, przeszłyśmy na ty i miło się wieczór przy kieliszku wina czerwonego skończył. A następnie okazało się, że dysponujemy zaledwie jednym pampersem i jedyna ciocia, co nie spożyła, wsiadła za kółko i do tesco pognała dla chrześniaka po pieluchy. No matko no, jakoś nam spadły te pieluchy z listy zakupowej. I tyle, terapii odwykowej ciąg dalszy, to już dzień szósty, a ja ciągle jak na odtruciu. No ludzie no, serwisanci, no zlitujcie się, tu matka karmiąca się internetu domaga!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz