środa, 14 marca 2007

spider notka


jestem generatorem kolejek.
jeszcze za czasów ciążowych z Franciszkiem, po wizycie u lekarza wrócilismy do
miasteczka naszego peryferyjnego i matka powiedziała do męża i dziecka - idę do
apteki po dwa kilo leków, a Wy się soba zajmijcie przez tę
chwilę w domu. Jak sie urwałam z postronka to nawet do
Biedronki sie doczłapałam (ojej, no, u nas w miasteczku na przedmiściach
odreagowują matki polki w biedronce, na miejscu
centrów handlowych nie było). No i patrzę - dwie kasy czynne,
luzik, dam radę. Poczłapalam do tej biedrony po arbuza
oczywiscie, bo mnie chęć nieodparta na owoc tenże naszła (wyznaję bowiem od lat, że arbuz to najlepszy z wszytkich dostępnych pokarmów na świecie).
Zanim nabyłam kilo bananów, ser zółty raz i topiony,
batony dla męża icotamjeszcze kasa czynna była jedna, a do
niej tysiąćpięciuset ludzi. Nic to, pomyślałam, u rzeźnika
nikogo nie ma...
hmmm. Jak już się zakleszczyłam w tej megakolejce na amen,
to przyszła łaskawie druga kasjerka i za mną sie zrobiło
pusto... A wszyscy przede mna obsłużeni poszli stanąć do
rzeźnika. Więc (nie zaczyna się zdania od więc) ja już w
kolejnym ogonie nie stanęłam, innego rzeźnika miałam po drodze.
Ale ja już tak mam. Moja koleżanka opowiadała mi, że jak ona
wchodzi do sklepu, jest pusto i za nią się kolejka ustawia.
Ja stanowię przypadek odwrotny - wchodzę - milion ludzi, a
jak kupuję, to za mna nikogo...
a pamiętam jeszcze, że w biedronce
arbuza nie bylo... pfffff a mąż już się zdenerwował, że mnie tak
długo nie było (juz nawet do ktokolwiek widział ktokolwiek wie
dzwonił), bo niby tylko do apteki, a 45 minut mnie nie było.
Ojej no, przecież dwa kilo leków do domu dotagać jakoś
trzeba było...(ale wczoraj numer podobny mi wysmarował, wyszedł zamknąć samochód i po czterdziestu siedmiu minutach, a samochód pod domem stoi, przypomniały mi się te wszystkie hstorie, że facet po fajki wychodzi i wraca po dwudziestu trzech latach skruszony i bardzo chce dzieci zobaczyć. Zagadał się z sąsiadem zza płotu)
I pamiętam, że jak sobie zapodałam na noc te wszystkie leki, które mi pan
doktor zapisał to mi jeszcze tylko relanium zabrakło, żeby
przespać tę noc bez zgagi i żoładka na wierzch wywróconego.
dwie pod jezyk, a juz takie ohydne, ze wyobraźcie sobie, że
Wam kto każe wapno ze ścian żreć i do tego gorzkie. Do rana
gorycz w gębie miałam. Więcej już go nie wzięłam, głupich nie ma. Wcześniej juz nie posłuchałam lekarza i leków nie
brałam i nic złego z tego nie wyniknęło, a śmiem twierdzić,
że tylko dobrego.
A w starym mieszkaniu nam sie hodowla pajakow
założyła, mieliśmy takiego zakibelniaczka. Często do niego zaglądałam z powodu ciąży i sikania sto razy dziennie. I ta hodowla nam się nawet poszerzyła! wracamy my bowiem do domu dnia ktoregoś z
dłuższego pobytu na działce, no i płaczę ja mężowi, że nasz
pająk to na pewno z tęsknoty (no bo nie z braku swiatła)
umarł, aż tu nagle widzę dwa pająki :) Tępam z biologii, ale
chyba pająki dwupłciowe nie są, co? To jak on się
rozmnożył?? No chyba nie przez pączkowanie, nie?
No to Wam jeszcze cos napisze. Otóż odmroziłam sobie we wtorek obiad.
AAAA to nie dla wrażliwców, nie czytać mi tego, jak ktoś się
brzydzi!
Wypadł rosołek (wracając do rzeczy). trochę był gorący, więc dmuchałam i nagle, na
mojej łyżce, ukazał się widok nastepujący
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
ugotowany w rosole pająk.
nie taki sobie kosarz.
nie też znów jakiś wypasiony krzyżak.
taki zwykły, mały pająk około 3 cm ugotowany. tylko mięsa na
nim niewiele było, odnóża patykowate.
wniosek mi sie nasunał, że hibernacji pająki nie przeżywają,
ale może on by przezył, gdybym go po tym zamrożeniu nie
ugotowała do 100 stopni?
Zapytacie może, czy zjadłam. Otóż nie, i Zosi też jakoś nie
zachęcałam. Tak więc uważajcie na
hodowle pajaków w Waszych domach :) Bo nigdy nie wiadomo, czy
akurat im Wasz rosołek nie zasmakuje i nie skończą
tragicznie jak ten nasz.
dobrze, ze w naszym nowym domku
jest mało pająków. he he.
hehe
hehehe.
Bo one fcale a fcale nie lubią leśnych podmokłych
terytoriów, na jakich nam przyszło mieszkać.
Dobrze, że nie mam jakiejś arachnofobii, to by dopiero było.
Ale jak nam czasem wylezie taki bysior ze 5 centymetrow duży (może trochę przesadzam, ale dramaturgia musi być!), to nie wiadamo, czy z młotkiem na niego nacierać, czy wystarczy pogrzebacz kominkowy.
Czy ktoś wie, czy takie pająki gryzą? Bo martwi nas ciut,że pewnego ranka obudzimy się bez któregoś odnóża, bo nam zezłoszczone i głodne zemsty pająki-kuzynowie tych, co już życie pod kapciami stracili-odeżrą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz