czwartek, 8 marca 2007

it's raining men


no i to byłoby na tyle z wiosną. Dziś taras off. I nici z opalenizny. Chyba do Egiptu polecę. Albo do Brazylii? Jutro? Nie ma problemu tylko się spakuję, nabędę bilet lotniczy i siup. Halo? LOT? pojedynczy bilet przy oknie na Kopakabanę, please! (czy wspominałam, że nigdy nie leciałam samolotem? Tak, tak, uchował się jeszcze taki egzemplarz na świecie, dziewica w prestworzach).
Wczoraj już nawet o 0:42 włączyliśmy Diabła od Prady. I nawet się zaśmiałam, jak kazała sobie pani Gabbane przeliterować. Ale o 1:13 am przysnęłam. Dziś drugi odcinek. Kill Bill udało mi się w dwunastu obejrzeć odcinkach. W myśl zasady chyba, że trzeba sobie przyjemności dozować. 
No nic, jakoś sobię poradzę z tą jesienią za oknem, wielki kubek herbaty z cytryną, kominek i ryk Franka, co śpi jedynie na dworze. Poczytam, jak to jakaś pani minister chce życie ułatwić matkom (pewnie bezdzietna, hehehe). Poukładam zabawki, ugotuję obiad. No proza życia, Kopakabana następnym razem. Jezu, znów jest tylko 6 stopni!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz